Opowieść Agnieszki Wilgi o przekładzie POLLYANNY Eleanor H. Porter.

4 maja 2023, Opowieść Agnieszki Wilgi o przekładzie POLLYANNY Eleanor H. Porter.

Pierwszy raz czytałam Pollyannę z córkami, gdy były małe – w dzieciństwie jakoś na nią nie trafiłam, choć uwielbiałam Anię, Tajemniczy ogród i inne staroświeckie opowieści o nietypowych dziewczynkach. Gdy wprowadzałam córki w świat klasycznej literatury dziecięcej, w ramach nadrabiania zaległości nabyłam Pollyannę – w najłatwiej dostępnym wydaniu. Okazało się ono wersją „opracowaną na podstawie wydania z 1931 roku” (tłumaczem był zapewne Władysław Juszkiewicz), okrojoną i napisaną tak sztucznym językiem, że podczas czytania na głos na bieżąco przerabiałam różne frazy, żeby nabrały życia i naturalności.

Propozycję przełożenia na nowo Pollyanny przyjęłam z entuzjazmem. Znalazłam jeszcze trzy inne przekłady: Haliny i Tadeusza Evertów (1971), Pawła Łopatki (2000) i Agnieszki Tylkowskiej (2010). Tłumacze często toczą spory na temat tego, czy powinno się czytać wcześniejsze przekłady, gdy się przygotowuje własny, czy lepiej nie. Należę do grupy uznającej, że warto i należy się z nimi zapoznać, by przeanalizować ich mocne i słabe strony – a dzięki temu stworzyć wersję, która ewentualne braki wyrówna i uzupełni, a zarazem podtrzyma to, co trafia w sedno. Oczywiście podczas pracy nie patrzę w cudzy tekst, żeby nie ulegać sugestii. Ale wcześniej czy później zapoznaję się z innymi wersjami i porównuję do nich swoją. Czasem przychodzą mi wówczas do głowy całkiem nowe, świeże rozwiązania.

Część czytelników na wieść o nowym przekładzie klasyki wyraża swoje obawy, zadając pytania typu: „Po co udziwniać coś, co było dobre?” – lub od razu feruje wyroki z kategorii „Obecnie tłumacze są do niczego, kiedyś to mieli klasę”. Takie reakcje są w pewnym stopniu zrozumiałe, mogą wynikać ze złych doświadczeń. Często bije z nich sentyment, któremu towarzyszy obawa, że nowy przekład pozbawi stare dzieła uroku. Chciałabym te obawy ukoić. Mając do czynienia z dziełem klasycznym, nie staram się go „udziwnić” czy „uwspółcześnić”, lecz raczej zastanawiam się, czy można je przełożyć jak najbliżej oryginału, a zarazem przystępnie dla współczesnego czytelnika, dzięki dzisiejszym narzędziom, a także doświadczeniom wcześniejszych tłumaczy, którym niektóre rzeczy wyszły świetnie, przy innych jednak mogło zabraknąć odwagi lub znajomości kontekstów kulturowych – o co w epoce przed internetem było znacznie trudniej. Czytelnicy mogą nie zdawać sobie sprawy, że dawniej tłumacze pozwalali sobie na znaczne ingerencje w tekst – na przykład usuwali fragmenty, które uznawali za nieistotne lub nieprzekładalne (tak oto z pierwszego przekładu Pollyanny zniknął cały drugi rozdział, w którym Nancy prowadzi barwny dialog z ogrodnikiem). W starszych przekładach nie zawsze dobrze oddawano idiomy, żarty, gwarę, pomijano nawiązania literackie, w tym biblijne – wiele zamysłów autorskich znikało, tekst polski bywał poprawny, lecz mało wyrazisty.

Zaskoczyło mnie, że nie porwano się wcześniej na stylizację odróżniającą język ludzi prostych od stylu wypowiedzi osób zamożnych i wykształconych. W powieści Eleanor H. Porter aż się roi od smaczków, które nadają postaciom szczególny charakter: Nancy, Tom czy Jimmy mówią inaczej niż Pollyanna, a jeszcze inaczej wyraża się ciotka Polly. Chciałam wydobyć te różnice, oddać barwny język służby, pokazać przemianę Jimmy’ego, który uczy się wyrażać poprawnie, a także ciotki, która stopniowo uczy się czułości. Dbałam przy tym o prostą budowę zdań, żeby książkę dobrze się czytało dzieciom i dorosłym.

Długo zastanawiałam się, jak przetłumaczyć kluczowe dla powieści wyrażenie „the glad game”, wcześniej przekładane jako „gra w zadowolenie”. Samym słowem „glad” tekst jest wprost usiany, przeważnie znaczy ono po prostu „tak się cieszę”. Wyrażenie „play a game” ma w książce tak wysoką frekwencję, że polskie „granie w grę” staje się monotonne. Po angielsku jednak „game” to nie tylko gra, ale również zabawa. A w co właściwie „gra” Pollyanna? Czy istnieją tu kryteria wygranej lub przegranej, punkty lub gadżety? Może jednak jest to raczej „zabawa”? Jak zabawa w dom, w chowanego, w księżniczki czy w wymyślanie historii? Uznałam, że warto tu zaakcentować element zabawy – słowami, myślami i uczuciami. W mojej wersji jest to więc „zabawa w szukanie powodów do radości” albo po prostu „ulubiona zabawa Pollyanny”.

Jeśli „game” to zabawa, czym będzie jej przeciwieństwo, czyli stale powtarzane przez ciotkę słowo „duty”? Czy to na pewno „obowiązek”? Panna Harrington nie miała „obowiązku” przyjęcia siostrzenicy pod swój dach. Odczuwała jednak, że „tak trzeba” – uznała to za swoją „powinność”. Oddaje to rys charakteru osoby, dla której to, co ludzie o niej mogą pomyśleć, przez wiele lat było ważniejsze od osobistego szczęścia.

Czasem „poprawne” przekłady pozornie prostych wyrażeń wydały mi się nieadekwatne. Czy na przykład „a little girl” to na pewno „mała dziewczynka”? Pollyanna ma jedenaście lat, jej rówieśniczki (w tym moje córki) nie uważają się już za „małe dziewczynki”. Może więc jest to po prostu „dziewczynka” (wszak to zdrobnienie od „dziewczyna”, wskazujące na dość młody wiek). Choć może to być też „dziewuszka”, „córeczka” lub „moja mała” – w zależności od tego, kto mówi.

Ciekawy jest też przypadek pana Pendletona. Początkowo Pollyanna nazywa go „the Man”, co tłumaczono jako „pan”, „ten mężczyzna” lub „Mężczyzna”. Czy jednak jedenastolatka powiedziałaby, że znów widziała na spacerze „mężczyznę”? Czy raczej mówiłaby o „panu”, a jego wyjątkowość wyraziłaby zaimkiem „ten” – w mojej wersji Pollyanna widuje więc na spacerach „tego pana”, aż w końcu się z nim zaprzyjaźnia.

Książka osadzona jest w klimacie protestanckim: bohaterowie są pobożni i nie wzywają imienia Bożego nadaremno. W oryginale nie znajdziemy zwrotów takich jak „O Boże” czy „na litość boską”. Uznałam, że w przekładzie też muszę sobie bez nich poradzić, choć czasem nie było to łatwe (we wcześniejszych przekładach je stosowano). Pojawiają się też odniesienia do Biblii, które starałam się zachować – bywały dotąd pomijane.

Mam nadzieję, że Pollyanna w moim przekładzie przybliży tę uroczą, staroświecką powieść małym i dużym czytelnikom, wydobywając z niej treści i smaczki, które zawarła w nich autorka ponad sto lat temu.